wtorek, 1 listopada 2011

Niewinny początek...

Miałam niespełna 19 lat…
Zaczepił mnie w autobusie… a właściwie, gdy z niego wysiedliśmy…
Był przystojny, ale nie w głowie mi było oglądanie się za facetami, wszak kwitły kasztany, a ja, kilka dni temu pożegnałam chłopaka z południa Polski, który wrócił do domu z wiadomością, że… zostanę jego żoną…
Namolnie przekonał mnie jednak na chwilę rozmowy…
Nie wiem, jak to się stało, ale umówiłam się z nim na spotkanie…
Minęło kilka dni… spotkałam się z uroczym, przystojnym i szarmanckim chłopakiem, nic o nim nie wiedząc … Czarował, opowiadał, snuł plany… siedzieliśmy na ławce w parku, a ja słuchałam jak zaczarowana… o babci z rentą z Francji, o tym, jak nie lubi kapusty, o „Zaporożcu”, którym praktycznie uczył się jeździć… o jego byłej, z którą kupił telewizor na Krymie, jako obietnica małżeństwa… i wiele innych opowieści… Czarował, czarował, mącił, aż w końcu próbował mnie pocałować…  Odwróciłam głowę, a jego usta spoczęły na moim policzku…

Sielanka trwała i trwała, szczęście rosło, a miłość kwitła… Zapomniałam o obietnicy danej innemu, zapomniałam o jego istnieniu… Irku PRZEPRASZAM!!!
 Niespodziewanie pojawił się powód do ślubu…  maleńka fasolka…
Nie chciałam ślubu, zbyt dobrze czułam się w stanie wolnego związku… on chciał i zrobił wszystko, żeby tego dokonać…
Powiedział mi jedno znaczące zdanie, które teraz ma zupełnie inny sens…
- Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, zrób to dla mojej matki – wyjdź za mnie proszę…
Wtedy nie było to nic złego. Odebrałam to, jako spełnienie życzenia osoby śmiertelnie chorej. Tak, jego matka była chora na raka i nie było dla niej nadziei… Cóż w tym złego, ze kochający syn prosi o ostatnią przyjemność dla ukochanej matki??? NIC!!! Teraz wiem, że to był pierwszy szantaż emocjonalny… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz